Tylko 1% właścicieli jednoosobowych działalności gospodarczych skorzystało z narzędzia zaoferowanego przez rząd i zgłosiło zarządcę sukcesyjnego – wynika z analizy Grant Thornton.
Środowisko firm rodzinnych w Polsce przez wiele lat apelowało do rządu, by rozwiązać problem, z jakim mierzyły się jednoosobowe działalności gospodarcze (JDG). Wraz ze śmiercią przedsiębiorcy, dochodziło bowiem do ustania bytu firmy – wygaśnięcia umów, w tym z kontrahentami i pracownikami, wygaśnięcia licencji, koncesji i pozwoleń. Dlatego przedsiębiorcy rodzinni i eksperci z dużym entuzjazmem przyjęli reformę, którą Ministerstwo Rozwoju i Technologii z mozołem opracowało i wdrożyło w 2018 roku. Dzięki wprowadzonej wtedy nowej instytucji prawnej – zarządowi sukcesyjnemu – JDG otrzymały zabezpieczenie na wypadek nieoczekiwanych zdarzeń.
Jak po pierwszych trzech latach w praktyce wyglądają skutki reformy? Według raportu Grant Thornton, spośród 3,4 mln JDG na koniec 2021 roku jednie 32,6 tys. właścicielu tych firm skorzystało z rozwiązania Ministerstwa i ustanowiło zarządcę sukcesyjnego. To mniej niż 1%. Choć procedura ta jest bardzo łatwa, odformalizowana, dostępna m.in. przez Internet i bezpłatna, wydaje się to bardzo niskim wynikiem, biorąc pod uwagę, jak mocno redukuje ryzyko.
Jasne jest, że dla sporej części spośród 3,4 mln JDG w Polsce instytucja zarządu sukcesyjnego nie jest konieczna. Są to często jednoosobowe, małe działalności lub przedstawiciele wolnych zawodów. W ich przypadku spadkobranie nie jest prowadzone, tzn. wygaśnięcie firmy jest po śmierci właściciela czymś naturalnym i nie powoduje komplikacji dla ewentualnych spadkobiorców. Warto jednak zaznaczyć, że nawet wśród większych JDG, zatrudniających pracowników odsetek ustanowionych zarządców sukcesyjnych również jest bardzo niewielkie. Np. spośród 336 tys. JDG zatrudniających co najmniej 5 pracowników zarządcę na koniec 2021 roku miało zaledwie 12 tys., czyli 3%.